czwartek, 7 maja 2009

Jak to się zaczeło..bo jakoś musiało...




28 marca 2009 roku stanie się dla Nas początkiem tej historii. Prosta jest ona w swej okrutnej naturze ot jak to bywa wracasz z pracy niczego się niespodziewając w zimny deszczowy wieczór. Jako zaawansowany kociarz z natury jesteś wrażliwy na różnorakie dźwięki dochodzące z otoczenia (mam na myśli popiskiwania posykiwania itp), każdy posiadacz kota zrozumie o czym mówię, tak samo jak fakt że jak już w domu kota się ma.. to natychmiast dostrzega się ich całe miasta na naszych skromnych ludzkich ulicach. Tak tak .. dokładnie tak to jest. Wracając do historii.. piszczy coś w kartonie..myślę niechybnie jakieś kocisko..może coś się stało? wypada zerknać.. podchodzę do śmietnika.. a moim oczom ukazuje się bezowo brudne mokre i trzęsące się doszczętnie biedactwo pełne absolutnego przerażenia. Ponieważ życie jest jakie jest, nie będę się rozpisywać na temat tego co Ja o tym w ogólę myślę, ten blog ma pozostać jestestwem mojego szczęścia, mojego psa i niech tak zostanie :).
No to co tam dalej było? Na ręce i pod kurtkę..bo to jedyne co mi przyszło do głowy...potem szybciusiem do skromnego domu pełnego dwóch najcudowniejszych kotów na świecie, w przedskosku dzwonek do sąsiada o użyczenie garstki psiej karmy bo kociarz jak kociarz ale wpadło do mokrej głowy że kocie się jedzenie raczej nie nada... i jesteśmy w domu.
Z tego dnia zapamiętamy wielogodzinne tulenie i ogrzewanie, i długie długie długie spanie.
Prawda jest taka że o Moje serce pies walczyć nie musiał.. czasami myślę sobie że on już tam był i po prostu czekał aż go odnajdę na śmietniku żeby mnie o tym uświadomić. Są tacy moi przyjaciele którzy twierdzą że to on znalazł mnie a nie ja jego i że jesteśmy dla siebie szyte na miarę. :)
Początki miałyśmy niecodzienne, dwa koty w domu, mieszkanie a la studenciak, za szafy w części służą mi kartony a książki są porozkładane bezpośrednio na podłogach, co moje dorosłe już koty respektują...szczeniaczki niestety nie...o czym przyszło się przekonać już następnego dnia.
..O tak następnego dnia..zwierze ożyło... bo inaczej się tego określić nie da.. była wszędzie.. nazywana roboczo psem..ponieważ jeszcze nie dotarło do mnie że postanowiłam ją zatrzymać...:):) o naiwności.
Zupełnie tak jakby człowiek miał coś do powiedzenia :), tak dla ścisłości.. w sprawach sercowych...nie łudźmy się że mamy coś sobie do postanowienia...jak ma być tak będzie i koniec kropka.
W największym skrócie na jaki mnie stać (och a tyle tego było :( ) piesa otrzymała imię Nordyckiej Bogini Freyji, nasuwało się samo po tym jak radziła sobie z moimi kotami. ... A co do kotów... chyba najlepiej zaprezentują się fotografie zamiast mojego kolejnego wykładu o ich pierwszych dniach ... :)
leżące zwłoki to pierwsza noc a przesmaczny pyszczek już kilka dni później ..bo zawsze rozczulały mnie opuszki łapek... :):):):)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz